Jolanta Otwinowska – W chórze, ale solo.
Gdy obudziłam się rankiem 13 marca 2020 roku, świat z perspektywy mojego mieszkania wydawał się nie odbiegać znacząco od tego, z którym żegnałam się poprzedniego wieczoru. Poranna kawa nadal smakowała dobrze, a perfumy, którymi każdego dnia poprawiam sobie nastrój, wciąż pachniały słodyczą kwiatów. Nawet telewizor, który jak co dzień serwował mi pierwszą dawkę informacyjnej papki, początkowo nie zdradzał, jak bardzo tego dnia zmieni się moje życie.
Wiadomość, która obiegła nasz kraj w ciągu zaledwie kilku godzin, początkowo wydawała się mała śmiesznym żartem albo przynajmniej nadinterpretacją tego, co relacjonowali redaktorzy ze spotkania z rządem. Jak się jednak okazało, konferencja prasowa z udziałem Premiera nie pozostawiała złudzeń. Stało się jasne, że wczorajszy dzień był tym ostatnim z tak zwanych normalnych, kiedy mogłam planować kolejną próbę, kolejny koncert, kolejną interpretację utworu z moimi kochanymi chórzystami.
Pierwszych kilkanaście dni minęło niczym niezaplanowany, trochę nudny urlop w dziwnej, jak na odpoczynek, porze roku. Jestem nauczycielem z wieloletnim stażem i mój zegar biologiczno-chóralno-nauczycielski nauczony był „nudy” w okresie świąt, ferii i wakacji. Teraz jednak wiosna stała się wakacjami, a Święta Wielkanocne – preludium do niekończącego się pseudourlopu. Wiedziałam, że muszę jakoś zorganizować ten czas po to, by nie stracić miesięcy pracy moich chórzystów, wypracowanych z nimi technik i repertuaru.
Było jednak coś jeszcze. Strach przed tym, aby w czasie niezaplanowanego „wolnego” zwyczajnie nie zwariować.
Eureka
Marazm osiągnął apogeum, gdy zdałam sobie sprawę, że przymusowy urlop sprowadził moje życie do zaledwie kilku nic nieznaczących czynności. I tak, po obejrzeniu kolejnego serialu lub filmu na popularnej platformie, sięgałam po telefon, wertując internet w poszukiwaniu inspiracji na przeżycie kolejnego dnia.
Nawet ugotowanie obiadu, przyrządzanego z byle jakich produktów zalegających w lodówce, przestało być dla mnie misją. Bo przecież wyjście do sklepu stało się rarytasem okraszonym obostrzeniami, maseczkami i strachem przed ewentualną chorobą, o której każdy słyszał, ale nikt jej nie widział. Jak się okazało – do czasu.
Niczym więzień wstawałam rano, po czym późno w nocy kładłam się, nie mając planu na następny dzień.
Pamiętam, gdy moim oczom ukazał się jakiś chór z południa Europy. To chyba byli Włosi. Zrobili coś, co wydawało mi się wtedy nieosiągalne. Zastanawiałam się, jak można zaśpiewać równo, razem, dynamicznie, nie widząc się, nie czując swoich wzajemnych oddechów? Bez kontaktu z dyrygentem? I to jeszcze czysto, nie fałszując żadnej nuty?
Szybko skontaktowałam się z moim synem, który – mimo pandemii – radził sobie jakoś, uprawiając muzykę w zaciszu domowym. Wiedziałam również, że chyba będzie wiedział, czy jesteśmy w stanie zrobić coś podobnego. Jak się później okazało, byliśmy jednym z pierwszych chórów w Polsce, który dokonał tej arcytrudnej czynności – nagrał zdalny chór.
Projekty
Swoistym królikiem doświadczalnym stał się mój zespół – chór Związku Nauczycielstwa Polskiego Academia Musica, złożony z dorosłych, świadomych ludzi, którzy szybko ,załapali bakcyla”. Technicznie sprawa okazała się wcale nie tak prosta. Oprócz mniejszych lub większych komplikacji związanych z obsługą sprzętu rejestrującego, problemem stało się także to, co działo się za kulisami naszych zdalnych nagrań. Gdy zadzwonił do mnie Krzysiek (syn), mówiąc: „Mamo, wybacz, ale musisz mi w tym pomóc”, pomyślałam sobie, że zwariował. Przecież ja ledwo wiem, co to komputer, nie mówiąc już o profesjonalnym, w mojej ocenie, redagowaniu materiału muzycznego. Praca ta okazała się zarazem wycieńczającym koszmarem, jak i zupełnie
nowym, ciekawym doświadczeniem. Obserwowanie poszczególnych ścieżek układanych niczym skomplikowane, nieregularne puzzle, zaczynało się po południu, a kończyło w godzinach wczesnoporannych. Później, chwila na sen, kolejne kawy i znowu praca. Głos po głosie, osoba po osobie, fraza po frazie, udało nam się ułożyć to tak, że mogliśmy się pod tym podpisać.
Kolejnym etapem miało być namówienie do tego samego zadania młodych ludzi, borykających się z pandemiczną samotnością, zdalnymi lekcjami i jeszcze większymi pokładami energii aniżeli te, które drzemały w moim, niemal siedemdziesięcioletnim ciele. Na szczęście moje przyjacielskie relacje z młodzieżą miały zaowocować jednym z najwspanialszych doświadczeń w tym chorym czasie.
Ponad osiemdziesiąt osób rozpoczęło prace nad swoimi indywidualnymi nagraniami. Ucząc się partii głosowych z tak zwanego podkładu midi, borykali się z brakiem osobistego kontaktu z dyrygentem i swoimi rówieśnikami. Zdani byli teraz tylko na siebie. Nikt nie mógł ich poprawić, wskazać błędy, powtórzyć, zaśpiewać z nimi jeszcze raz. Zwyczajnie, to co nagrali, miało znaleźć się w wyemitowanym w sieci materiale i tylko telefoniczna konsultacja ze mną miała skutkować ich własną decyzją, które nagranie najlepiej się do tego nadaje.
Chowając w kieszeń kompleksy, strach przed oceną swoich umiejętności, zarówno starsi, jak i ci najmłodsi stażem chórzyści, wysyłali mi nagrania swoich skupionych twarzy ze słuchawką w uchu. Tak właśnie powstało jedno z naszych największych pandemicznych osiągnięć — nagranie modlitwy „Ojcze Nasz” Stanisława Moniuszki. Dwa chóry: Młodzieżowy Chór Kantele oraz Chór ZNP Academia Musica, dokonały czegoś, co jeszcze niedawno wydawało się czymś zupełnie nieosiągalnym.
Pomysły na kolejne utwory
Kilka miesięcy po nagraniu „Ojcze Nasz”, Kantele wykonały także „Kolędę Dla Nieobecnych”, zrealizowaną w reżimie sanitarnym w udostępnionym i przygotowanym specjalnie dla nas kościele Mariackim w Słupsku oraz pastorałkę „A spis Bartek”.
Drugi z utworów postanowiliśmy nagrać w formie teledysku. Młodzież zebrała się na ulicy Starzyńskiego i na tle świątecznej choinki dała upust stłamszonym przez „zdalne życie” pokładom swej młodzieńczej energii. Radość ze spotkania i wspólnego śpiewania była tak wielka, że trudno było ją okiełznać. Na szczęście moi nastoletni śpiewacy potrafią zdyscyplinować się wtedy, kiedy trzeba zrealizować ważny dla nas wszystkich projekt.
Z maskami na twarzach przygotowywaliśmy zatem wykonanie kolędy, spotykając się jedynie na potrzeby nagrania wideo. Na szczęście nie tylko dla młodzieży śpiew okazał się być lekarstwem na szarą, covidową rzeczywistość.
Szalenie ważnym elementem mojego artystycznego życia jest wspomniany wcześniej Chór ZNP Academia Musica. To właśnie z tym zespołem zapoczątkowaliśmy nasze zdalne śpiewanie, wykonując ukraiński utwór skomponowany przez naszego przyjaciela Romana I. Drozda zatytułowany „Dostojno Je”.
Nie chcąc jednak spocząć na laurach, wraz z moimi dorosłymi artystami, nagraliśmy jeszcze dwie kolędy: „Gdy się Chrystus Rodzi” oraz „Cicha Noc”. Oba wykonania kolęd okazały się dla nas nie lada wyzwaniem. Zachowanie świątecznej radości w pandemicznym i zablokowanym przepisami świecie, w którym przyszło nam żyć, przywodzi mi na myśl tylko jedno skojarzenie — orkiestrę grającą na tonącym Titanicu. Uśmiech, radość ze śpiewania przyćmiona zamknięciem, sprawiły, że obie kolędy pozostaną w moim sercu jako te zaśpiewane nad wyraz szczerze i prawdziwie.
Pandemia utrudniła nam życie w sposób do tej pory niewyobrażalny. Kwintesencją chóru jest współgranie, współbrzmienie, współistnienie w jednym miejscu i jednym czasie. Teraz chór stał się kuriozalnym tworem marzeń, do których drzwi były zamknięte na tysiąc rządowych spustów nie do wyważenia.
Izolacja to również wiele nowych, czasem ciekawych, a nawet miłych i wzruszających doświadczeń. Takim było spotkanie w parku, będące swoistą tradycją kultywowaną przez maturzystów, nazwane „Podziękowaniem dla Pani Dyrygent”. Pamiętam to, jak dziś, gdy spotkaliśmy się zachowując konieczne odległości i wspominając normalne czasy, które przecież były tak niedawno. Wtedy to któryś z chórzystów zaproponował abyśmy choć tutaj, na trawie zrobili namiastkę próby. Płacząc, szlochając w chusteczki, zaśpiewaliśmy wszystkie utwory, które zdążyliśmy przygotować podczas wspólnej pracy.
Nigdy nie zapomnę tych zdziwionych, czasem kąśliwych, ale i często wzruszonych oczu przechodniów, przystających, aby wysłuchać kilku zaśpiewanych przez nas taktów. To właśnie te momenty dają mi siłę i wiarę w to, że kiedyś jeszcze będzie jak dawniej.
Dziś mija prawie rok od naszego ostatniego normalnego dnia.
Jolanta Otwinowska
Absolwenta Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Poznaniu, wydziały Dyrygentury Chóralnej. Była dziennikarka redakcji muzycznej PRiTV w Bydgoszczy. Wieloletni nauczyciel akademicki w Akademii Pomorskiej w Słupsku na kierunku Edukacji Muzycznej. Od 16 lat dyrygentka Młodziezowgo Chóru Kantele oraz Chóru ZNP Academia Musica.